W drugą niedzielę września zakończył się XIX Legionowski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej, zorganizowany przez Miejski Ośrodek Kultury, trwający siedem tygodni. Czternastu artystów przyciągnęło do gościnnego kościoła Świętego Ducha setki słuchaczy, zaświadczając o tym, że muzyka klasyczna ma się całkiem dobrze, zważywszy liczną konkurencję, nie tyle może niepoważną, co po prostu rozrywkową. Ale nie o przepaściach chcemy napisać na koniec organowego festiwalu, lecz o mostach; te bowiem – rzadko obecnie w kulturze spotykane – wydają cenniejsze niż przepaści, eksploatowane i tak przez media ponad miarę.

Dyrektor artystyczny festiwalu prof. Jan Bokszczanin zaproponował słuchaczom podróż w czasie, rozpoczynającą się w wieku XVIII, kiedy tworzył Jan Sebastian Bach, a zakończoną w wieku XX, naznaczonym obecnością Krzysztofa Komedy. Cóż mają ze sobą wspólnego ci dwaj kompozytorzy, dwaj wizjonerzy dźwięków, dwaj mistrzowie harmonii? Legionowski festiwal i jego dyrektor nie udzielają nam gotowej odpowiedzi, lecz zmuszają do namysłu, do samodzielnych poszukiwań, do ćwiczenia wrażliwości na materiale muzycznym podczas festiwalu zaprezentowanym. Przypomnijmy zatem, cóż to był za materiał.

Festiwal rozpoczął się koncertem duetu Olewiński-Grząka (gitara i akordeon oraz bandoneon) połączonego z organowym recitalem Krzysztofa Lukasa. Nie było tu ani Bacha, ani Komedy, pojawili się za to kompozytorzy, których stulecie śmierci w tym roku obchodziliśmy, o jedno pokolenie młodsi od Wagnera (w interpretacji organisty) oraz twórcy niemal współcześni, uobecnieni przez duet gitarowo-akordeonowy. Język organów bywał nieco szorstki i nieoczywisty, choć nieobcy tradycyjnej wrażliwości, a język duetu pociągał melodyjnością kompozycji i perfekcją interpretacji. Zbudowano tym koncertem pierwszy most – między różnymi rodzajami instrumentów. Szlachetne organy zetknęły się z niesłusznie niedocenianą w klasyce gitarą, i jeszcze bardziej niesłusznie odrzucanymi akordeonem i bandoneonem.

Drugi koncert również utworzył most między pozornie nieporównywalnymi instrumentami – obojem (obsługiwanym doskonale przez Magdalenę Maniewską), a organami (zarządzanymi przez Zbigniewa Gacha). Siła spotkała się z ulotnością, błyskawica grzmotu ze skromnym promykiem światła. Kto wygrał? Ta, którą powołali do życia przywołani przez instrumentalistów kompozytorzy (Bach, Mendelssohn-Bartholdy, Piazzola, Moniuszko) – harmonia. Potęga bez kontekstu uświadomionej słabości potrafi zgnieść, ulotność nie poparta mocą potęgi może rozpłynąć się w nicości. Bez harmonii – każda z nich jest skazana na niebyt.

Koncert trzeci był oddechem, pozwalającym w skupieniu wysłuchać mistrzowskiego recitalu organowego Marii Krajewskiej. Jej doskonałe interpretacje Mendelssohna-Bartholdy`ego, późnych romantyków i Wagnera trudno byłoby z czymkolwiek zestawić, były bowiem kompletne i nie domagały się żadnego uzupełnienia. Uważni słuchacze tego koncertu mogliby powiedzieć, że jego wykonawczyni zaczęła zasypywać umowną przepaść między Bachem a Komedą, a przynajmniej uczyniła ją – właśnie – umowną.

Czwarte festiwalowe spotkanie uwiodło słuchaczy szlachetnym i twórczym kontrastem pomiędzy fletnią Pana (którą przywiózł do Legionowa Mołdawianin Dumitru Harea) a organami, za którymi zasiadła Ewa Polska. Harea dał pełen przegląd możliwości dźwiękowych swego instrumentu, od klasyki (Charpentier, Franck, Caccini) po własne „Karpackie impresje”, Ewa Polska odwołała się do Bacha i Pachelbela, ale też kompozytora jeszcze żyjącego, Daniela Gawthropa. Śmiało można powiedzieć, że na tym koncercie klasyka spotkała się z egzotyką, motywując publiczność do owacji na stojąco. Może to już nie tylko most, ale przepaść zasypana porozumieniem?

Doliczyliśmy do pięciu – i wreszcie pojawił się Komeda. To był koncert szczególny, bowiem zagrał podczas niego na organach dyrektor festiwalu Jan Bokszczanin w zacnym towarzystwie Jarosława Bestera, akordeonisty. Ci artyści nie boją się eksperymentować, bo perfekcyjnie opanowany warsztat wykonawczy pozwala im na poszukiwania w nieodkrytych jeszcze obszarach. Słuchacze mieli okazję zagłębić się w przekaz kompozytorów współczesnych (Mariana Sawy, Johna Zorna, Dariusza Przybylskiego), ale przede wszystkim usłyszeli Komedę zagranego w duecie przez organy i akordeon. Komeda wiele ma muzycznych twarzy, lecz to jego oblicze – uobecnione na organowym festiwalu – trudno z czyś porównać. Rockowe i jazzowe interpretacje Chopina zyskały podczas koncertu Bokszczanina i Bestera nowy kontekst – udowodniono, że można iść pod prąd i przekładać współczesnego jazzmana na język klasyki równie skutecznie, jak Chopina na jazz. Zbudowano most umocniony przeciwko krze zwątpienia: najbardziej eksperymentalny koncert festiwalu skłonił publiczność do powstania w miejsc, na koniec klaskano stojąc. Warto pogratulować pomysłodawcom.

Tydzień później, podczas szóstego koncertu, znów oddech klasyki rozumianej dosłownie, choć uzupełnionej twórczym wysiłkiem Renaty Marzec (wiolonczela) i Radosława Marca (organy). Klasyka bez twórczego wysiłku jest jak zdanie bez orzeczenia, dlatego duet, przywołując kompozytorów znanych wszystkim (Bacha, Bartoka) dokonał reinterpretacji ich dzieł, pozwalając współbrzmieć harmonijnie wiolonczeli i organom. Wróciliśmy zatem do źródeł, odkrywając nowe możliwości ich eksploatowania. Zbudowaliśmy kolejny muzyczny most.

Wreszcie koniec, koncert siódmy. Organista Adam Sadowski zagrał trzy marsze i scherzo. Zaprezentowane marsze, skomponowane w końcu XIX wieku, nie tyle wprowadziły muzyczną dyscyplinę, co unaoczniły nam atmosferę święta, uroczystego i dostojnego. Występujący po organiście zespół wokalny Jerycho przeniósł nas do źródeł takiego uroczystego świętowania. Jego perfekcyjnie nastrojone na wieczność głosy wchłonęły w siebie całą tradycję zapomnianego średniowiecza. Przypomnienie to też most, który warto pielęgnować.

Za rok kolejny festiwal, już dziś na niego zapraszamy. Będzie jubileuszowy, dwudziesty. Zachęcamy zatem tych, którzy wsparli nas w tym roku: Władze Samorządowe Województwa Mazowieckiego – partnera obecnej edycji, PWK Legionowo sp. z o.o. – sponsora, oraz tych wszystkich, którzy przyszli posłuchać festiwalowych prezentacji, aby pozostali z nami. Nawet jeśli na XX edycję festiwalu nie będzie fajerwerków, będą gwiazdy światowej miary, będą też mosty, muzyczne mosty, po których możemy spacerować razem, poszukując harmonii i równowagi. Dyrektor artystyczny festiwalu prof. Jan Bokszczanin zadba o jakość łączących nas mostów; możemy zatem stąpać po nich pewnie – od Bacha do Komedy, a nawet w nieskończoność, o ile istnieje.

 

zdjęcia i tekst – MOK Legionowo